21 Nov 2012Pięć posiłków dziennie
Już na samym początku opracowywania naszego nowego planu na schudnięcie założyliśmy, że to nie będzie coś chwilowego, tylko coś, co zmieni całe nasze podejście do jedzenia oraz życia. Bo najwyraźniej w ówczesnej formie ono nie działało prawidłowo. Organizm karmiony właściwie w stosunku do swoich potrzeb powinien trzymać wagę – a my tyliśmy. Chcieliśmy znaleźć coś, co pozwoli nam na wiele lat, a jeszcze lepiej na resztę życia, przestać się przejmować nadwagą.
Ustaliliśmy kilka zasad. Chyba wyszło ich w końcu 5. Zapewne większość wyda Wam się znajoma lub banalna. Takie właśnie są! To proste zasady, które możecie zaadoptować do swojego życia. Nie będzie w nich listy produktów, których nie możecie jeść (za czereśnie udusiłabym Dukana osobiście), nie będzie ilości kalorii, które macie spożywać. Wszystkie zasady prowadzą do jednego - macie uzyskać kontrolę nad tym, co jecie i zacząć jeść świadomie. A co z tym zrobicie zależy tylko od Was.
Gotowi?
Ktoś, kto wymyślił pięć posiłków dziennie nie był takim idiotą, jak wcześniej sądziłam.
Słyszymy to z każdej strony. Jedz pięć posiłków dziennie, Jedz śniadania, Jedz mniej ale częściej, Nie jedz po 18-tej, itd…
Do tej pory uważałam, że mnie to nie dotyczy, bo przecież wiem lepiej, co mój organizm lubi. Tłumaczyłam się, że jestem typem sowy, wstaję późno, więc śniadań jeść nie muszę. Zwłaszcza, że nie lubię i mi się po nich buntuje żołądek. Za to wieczorem siedzę długo to sobie zjem kolację o 23-ej.
Jak już zaczęłam normalnie wstawać rano i chodzić spać o normalnej porze, to zamiast zmądrzeć, zmieniłam jedynie wymówkę. Teraz z kolei twierdziłam, że przez kilkanaście lat jadałam nieregularnie i mój organizm się przyzwyczaił. Najnormalniej w świecie walczyłam z systemem, ale w sumie nie wiem, o co. Nie, bo nie.
Doprowadziło to do tego, że niekiedy pierwszy posiłek jadłam dopiero koło 15-tej. Słaniając się na nogach, z bólem głowy, łapałam pierwszą rzecz, jaka wpadła mi w rękę, żeby tylko coś zjeść. Napychałam się makaronem z sosem, a potem już nie mogłam przestać, podjadałam do momentu, aż poszłam spać. To wcale nie musiały być słodycze, to mogły być zdrowe produkty. Ale zupełnie w ten sposób nie kontrolowałam, ile tego jem.
W dodatku przerwa między ostatnim a pierwszym posiłkiem wynosiła u mnie właściwie prawie 16 godzin. Wiecie, co to robi z Waszym metabolizmem? Zabija go na śmierć! Wprowadzacie organizm w stan głodówki, w której myśli tylko, skąd wziąć jedzenie, jak je zmagazynować i w jaki sposób zużyć go jak najmniej. Przez 16 godzin wydziela sam sobie głodowe porcje, by w momencie, gdy jeść zaczynacie, zmienić się w szalonego magazyniera magazynującego wszystko, co się da. Tyjecie.
Byłam głodna, bez przerwy. Budziłam się z myślą, co dziś dobrego zjem, szłam spać zastanawiając się, co smacznego zjem jutro. Batoniki przy kasach, programy kulinarne w telewizji, zapach hot doga… Żyłam opętana jedzeniem.
Pierwsza zasada:
Co 3-4 godziny coś zjedz. Nie ważne, czy jesteś sową, skowronkiem, orłem czy sokołem. Zacznij od śniadania i co 3-4 godziny coś zjedz. Nawet jak nie czujecie głodu – macie coś zjeść, choćby jabłko. Codziennie o tej samej porze jako jeden z posiłków zjedz coś słodkiego.
Wiem, zaraz się dowiem, że nie macie czasu, że siedzicie długo w pracy, że późno wracacie. No i co z tego? Kto powiedział, że każdy z tych posiłków musi być na ciepło? I że obiad musi być o 14? Dostosujcie rodzaj i pory posiłków pod siebie, tylko trzymajcie się dwóch zasad – śniadanie musi być i jecie co 3-4 godziny.
Napiszę Wam, jak to wygląda u nas.
Mroziu wychodzi do pracy na 8. Zabiera ze sobą przeważnie dwa twarożki wiejskie, kilka kromek ciemnego pieczywa i banana. Po przyjściu do pracy je pierwszy twarożek z dwoma kromkami chleba. Koło 11-tej zjada drugi i kolejną kromkę. Banan znika koło 14-tej, a po 16-tej jemy obiad w domu. Po obiedzie jest pora na kawę i coś słodkiego. Potem koło 20-tej jest jeszcze kolacja z dwóch kromek pieczywa.
Ja pracuję w domu, co paradoksalnie wcale nie pomaga. Wstaję trochę później, więc śniadanie jem koło 9-tej. Nie lubię śniadań i sama sobie bym ich nie przygotowała, w dodatku ranek spędzam w domu przed komputerem, więc znalazłam coś, co mogę po prostu wyjąć z lodówki, otworzyć i zjeść bez zawracania głowy. Jadam duży jogurt naturalny. Po 3-4 godzinach, koło 12 zjadam banana lub twarożek wiejski. A później jest już pora obiadowa i dołączam z jedzeniem do Mrozia.
Mam jednak też dni na uczelni, kiedy rzeczywiście bywa ciężko – brak przerwy na obiad, ciągły ruch, każdy coś ode mnie chce, wracam po 17-tej. W takie dni zmieniam posiłki – jogurt naturalny przed wyjściem, potem banan, jakaś kanapka, następnie porcja słodkiego, po powrocie ciepła kolacja.
I rozumiem, że w miejscu pracy czasem ciężko kupić coś normalnego do jedzenia, a kanapek nie chce się robić. Mnie też się nie chce. Włóżcie sobie w pełnoziarnistą bułkę kotlet schabowy albo kawałek ryby, dodajcie sałatę i pomidora i macie genialny lunch.
Uwielbiam podwieczorki. To najlepsza część dnia.
Wybierzcie sobie jedną porę posiłku i codziennie zjedzcie coś pysznego. Należy Wam się.
Tylko pamiętajcie. Codziennie o tej samej porze. Czy masz ochotę czy nie. Jesz coś słodkiego i już.
U nas to są podwieczorki. A porcja słodkiego bywa różna. Niekiedy jest to kawałek ciasta, upieczone przeze mnie ciasteczka albo kieliszek kremu czekoladowego. W inne dni to nasza ulubiona czekolada z okienkiem. Nie kostka, bo po jednej kostce to ja bym po prostu zeżarła resztę czekolady, ale rządek. Jeśli wcześniej w ciągu dnia zdarzy mi się już zjeść swoją porcję słodyczy, po prostu odpuszczam podwieczorek.
Z początku zdarzało mi się ulec i zjeść więcej. Ale po kilku miesiącach codziennej rutyny bywają dni, że na samą myśl, iż znów mam zjeść naszą ulubioną czekoladę z okienkiem robi mi się słabo. I o to właśnie chodzi – macie wiedzieć, że ona tam na Was czeka. I że nie jest to coś wyjątkowego, bo jedliście ją przez ostatni miesiąc i jeść będziecie przez kolejnych kilka dni czy tygodni. Wasz organizm też to załapie i przestanie dostawać amoku na widok półki ze słodyczami. Dla mnie to obecnie najnudniejszy kawałek marketu.
Wiem, że są osoby, które złapią się teraz za głowę i stwierdzą, że spożywamy głodowe racje. W naszym kraju cały czas pokutuje mit, że obiadem trzeba się nażreć po uszy. Mama Mrozia nie od dziś podejrzewa nas o anoreksję. Maniakalnie tworzy nam na talerzach misterną konstrukcję z ogromnej ilości ziemniaków, mięsa i surówki. Aż nie wiadomo, jak się za to zabrać, żeby nie wypadło poza talerz. Po co? Po co człowiekowi siedzącemu za biurkiem porcja jak chłopu od kosy? I tak tego nie strawi, a jedynie rozepcha sobie żołądek. Bo smaczne? No to super, zjedz sobie też jutro, będziesz miał dwa dni szczęścia.
Zastanówcie się – jecie co 3-4 godziny, przez cały dzień. Nawet jak nie najecie się jednym posiłkiem, to zaraz będzie kolejny.
Jedząc pięć posiłków dziennie nie musicie nakładać na talerz tyle, że się z niego wysypuje. Nie musicie się objadać, bo i tak za 3 godziny zjecie coś kolejnego. Zjedzcie tyle, żeby zaspokoić głód, a nie dojść do stanu, w którym nie możecie się ruszyć z przejedzenia. 100 g ryżu lub makaronu to wystarczająca porcja, żeby się najeść. Z początku może być trudno, ale po kilku tygodniach sami zobaczycie, że nie jesteście głodni mimo tego, że zjecie dwa ziemniaki zamiast pięciu.
Więc jeszcze raz zasada:
Co 3-4 godziny coś zjedz. Zacznij od śniadania i co 3-4 godziny coś zjedz. Nawet jak nie czujecie głodu – macie coś zjeść, choćby jabłko. Codziennie o tej samej porze jako jeden z posiłków zjedz coś słodkiego.
Chodzi o to, żeby zacząć kontrolować swój organizm i jego potrzeby. Żeby przestał uważać, że jest w stanie głodu i musi składować składniki odżywcze na czarną godzinę. Ma wiedzieć, że nie musi, bo regularnie te składniki napływają i może je zużywać na bieżąco. Dlatego tak ważne są śniadania – one informują układ trawienny o tym, że ma się obudzić i zabrać do pracy. Z kolei porcja słodyczy dziennie to sposób, żeby kontrolować własną psychikę. Jeśli wiecie, że codziennie zjecie kawałek ciasta czy czekolady, przestaje to być czymś wyjątkowym i zakazanym, staje się normalną koleją rzeczy. Po prostu jest - jak pomidor, kromka chleba, jogurt. Nic szczególnego.
Wcześniej w cyklu Dieta: Najlepsza dieta
Następne w cyklu Dieta: Święta trójca odżywiana: białka, tłuszcze, węglowodany
2012/11/21 10:22:441. Pani_Owca
Ok - zrobię sobie kanapkę na uczelnię :)