20 Dec 2012Ruch to zdrowie i psychologia wagi
Święta za pasem, pora więc na ostatnią już zasadę naszej diety, która nawet mimo podjadania przeze mnie świątecznych pyszności dzielnie się trzyma.
Pamiętacie nasze trzy fakty?
Fakt1: W ciągu roku Mroziu schudł 17 kg, a ja w ciągu 5 miesięcy 7. Nasza waga zatrzymała się na stałym poziomie i od 4 miesięcy stoi. (u mnie znów ruszyła w dół, już jest prawie 9 kg)
Fakt2: Jedliśmy w tym czasie ciasta, pizzę i czekoladę.
Fakt3: Żadne z nas nie ćwiczyło.
Pora odnieść się do faktu trzeciego.
Zanim zaczęłam zastanawiać się, jak schudnąć w realny sposób, ciągle wmawiałam sobie, że najwyżej kupię karnet fitness. Kiedyś, święcie przekonana, że zacznę biegać, kupiłam sobie nawet odpowiednie spodnie z odblaskami. Były super. Miałam zacząć od następnego dnia. Trzy miesiące później odnalazłam je ponownie, ale już się w spodnie nie zmieściłam. To tyle z moich postanowień.
Prawda jest taka, że o ile kiedyś spędzałam nawet po kilka godzin w klubie fitness, obecnie nie jestem w stanie tam wrócić. Nie cierpię ćwiczyć, pocić się, drażni mnie głośna muzyka, niekoniecznie chcę, żeby ktoś mną dyrygował. Po rowerach wysiada mi kolano. Biegać nie mogę, step też odpada ze względu na kręgosłup. Poza tym godzina ćwiczeń w klubie to tak naprawdę dwie godziny, bo trzeba tam dotrzeć i wrócić. Z basenem jest podobnie. A ja nie mam czasu na coś, czego nie lubię.
Dlatego postanowiłam wyjść poza głupawe ramki, które narzuca nam obecny świat.
Sport to zdrowie?
Nie wiem, skąd to powiedzenie, bo wydaje mi się, że kiedyś było „ruch to zdrowie”. To są w moim odczuciu dwie odmienne sprawy, ale dzięki mediom ruch kojarzy nam się z siłowniami, klubami fitness i bieganiem w seksownym wdzianku wzdłuż ulicy zapchanej samochodami. Rzeczywiście – zdrowie.
Uwielbiam oglądać obrazki z życia „polskich business women”, które w klubach sportowych zbierają się na kawkę z przyjaciółkami, wymalowane, odpicowane, gną się na zajęciach z jogi roztrząsając dylematy życia uczuciowego. Ludzie, a może tak trochę prawdziwych realiów?
Prawda jest taka, że jak trzeba pogodzić pracę do późna, życie osobiste, rodzinę i znajomych to na sportowy high life nie ma po prostu czasu. Wyjście na godzinkę jogi czy stepu dwa razy w tygodniu nikogo nie odchudzi, nie ma szans. Albo ciężka, regularna praca kilka razy w tygodniu, albo dieta i ruch jako dodatek. Cudów nie ma.
I co teraz? Wracamy do powiedzenia „ruch to zdrowie”. Nie trzeba biegać, nie trzeba skakać po stepie. Już 20 minut konkretnego ruchu podnosi ciśnienie, przyspiesza metabolizm, sprawia, że zaczynacie spalać.
Ostatnia, czwarta zasada mówi:
20 minut ruchu dziennie. Wystarczy.
Nie tłumaczcie się brakiem czasu. 20 minut? Tyle czasem czekacie na autobus, żeby przejechać te 5 przystanków, a w tym samym czasie byście je przeszli. Wracając z pracy wysiądźcie wcześniej. Zaparkujcie kawałek dalej. Zamiast jechać samochodem przejdźcie się do sklepu piechotą. Idźcie na szybki spacer. Umyjcie okna. To tylko 20 minut.
Odkąd Mroziu odstawił samochód do garażu i zaczął chodzić do pracy, to nie ten sam człowiek. Wyszczuplał i przestał go boleć kręgosłup, ma płaski brzuch. Do tego kiedyś przeziębiał się od byle przeciągu, teraz nic go właściwie nie rusza. Nie choruje i już.
Mnie zmotywowała podwyżka cen biletów. Za 15 minut płacę 2 zł, powyżej 3 zł, a zostawały mi dwa długie przystanki. Wysiadam wcześniej i wędruję. I już nie narzekam, że gdzieś mi uciekają pory roku, nareszcie mam czas, by się nimi cieszyć.
Od biegania mogą siąść stawy, od roweru kolana, od siłowni praktycznie wszystko, jak się działa na ślepo, nie ma mięśni, za to nadwagę. Z moim kręgosłupem nie mogę biegać, skakać, nie mogę zwisać, nie mogę podnosić niektórych ciężarów. Od groma rzeczy nie mogę, ale nikt mi nie zabronił chodzić. Chodzenie to najnaturalniejszy rodzaj ruchu. Wbijcie to sobie do głowy.
Uciekł Wam tramwaj albo przyjechał tak zatłoczony, że się nie wcisnęliście? Pod pracą nie ma jak zaparkować? To super, macie 20 minut, żeby się przejść!
I to by było wszystko. Proste, prawda? Pięć posiłków, w tym jeden słodki, ograniczenie cukru, naturalne składniki, 20 minut ruchu dziennie. Dla nas to łącznie 26 kg w dół na przestrzeni roku.
Psychologia wagi
Warto w tym miejscu wspomnieć jeszcze tylko o jednej rzeczy. O kontroli rezultatów.
Istnieją różne szkoły: jedni mówią, żeby ważyć się raz na jakiś czas, inni, że zawsze o tej samej porze tego samego dnia w tygodniu, jeszcze inni, żeby codziennie, a są i tacy, co każą ignorować wagę, a za to mierzyć obwody.
My postawiliśmy na rozwiązanie trzecie i codziennie rano wchodziliśmy na wagę. I ten sposób Wam polecamy, bo daje Wam kontrolę nad tym, co się dzieje i wiedzę, jak Wasz organizm reaguje na różne czynniki.
Od razu nastawcie się, że waga ma to do siebie, że się waha – jak to waga – w górę i w dół. Jeśli będziecie po imprezie, uroczystości z alkoholem lub słodkimi napojami, skoczy na bank, ale po kilku dniach diety znów pójdzie w dół.
Tak samo jest ze sportem. Podczas ćwiczeń mięśnie puchną, organizm nabiera wody, waga i objętość ciała rosną. Następnego dnia po treningu będziecie ciężsi. Po dwóch-trzech dniach woda schodzi, a waga z nią.
U kobiet jest jeszcze gorzej i dlatego ja w końcu przestałam się ważyć codziennie, a zaczęłam co 2 tygodnie, bo to nie miało sensu. W połowie cyklu miesięcznego ciało kobiece zaczyna magazynować wodę – u jednych więcej, u innych mniej, im jesteśmy grubsze, tym gorzej. Magazynujemy tę wodę aż do miesiączki, a później się jej pozbywamy.
Bywało, że przed miesiączką ważyłam 67 kg, a po 65 – 2 kilogramy różnicy w tydzień, a po kolejnych dwóch tygodniach waga znów zaczynała rosnąć. Strasznie demotywujące przeżycie. Dlatego ważę się tylko w tym lepszym okresie, a im jestem szczuplejsza, tym wahania są mniejsze. Trzeba po prostu dobrać sobie własny sposób.
Z obwodami jest podobnie, w końcu gdzieś ta woda musi się zbierać.
Wiem, że zmiana stylu życia i starych nawyków nie jest prosta. Ale skoro te nawyki doprowadziły was do tego, że macie nadwagę i źle się z tym czujecie, to są po prostu złe i trzeba je zmienić, bo nie będzie lepiej, będzie tylko gorzej. Im dłużej w nich pozostajecie, tym jest później trudniej. Zmiana wymaga wysiłku, ale z czasem jest coraz prościej. Ograniczenia przeradzają się w nawyki i przestają być ograniczeniami.
Wyobraźcie sobie minę Mrozia, gdy po kilku miesiącach diety wszedł w spodnie, w które wcześniej ledwo się mieścił, a one z niego po prostu spadły. Właśnie tego uczucia satysfakcji Wam życzę.
Wcześniej w cyklu Dieta: Pułapki diety
2012/12/20 11:50:511. ewelajna
"I już nie narzekam, że gdzieś mi uciekają pory roku, nareszcie mam czas, by się nimi cieszyć"... Jak Ty to wszytko ładnie napisałaś , Agnieszko:). Bo tak, napisać może tylko Ktoś, kto to wszystko przeżył, przeżywa i czuje, kto tak postępuje:)Ale ten fitness, to nie pomyślałabym, że go nie lubisz...
Sił i optymizmu na dalszy czas!
2012/12/20 12:16:592. Usagi
Ewelina, naprawdę nie lubię fitness :) Tak naprawdę, to ja żadnego sportu nie lubię i nigdy nie lubiłam. Wolę poczytać książkę na ławce w parku, przejść się górskim szlakiem. Wiem, że to dziwnie brzmi, zwłaszcza, że znasz mnie z tych kilku lat, gdy niemal nie wychodziłam z klubu. W tamtym okresie chciałam sobie coś udowodnić, wyrwać się z domu, który nie był już mój, tylko mój i Mrozia, a potem zadziałał mechanizm rozpędu i mój maniakalny perfekcjonizm. Ja nie umiem przestać, dopóki nie dojdę do granicy możliwości. Doszłam, któregoś dnia wyszłam z klubu i jak nożem uciął - już więcej nie wróciłam.